Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość gramynawynos.pl 21 listopada 2012, 12:05

autor: Piotr Doroń

Andro-test: Six-Guns - mobilne giwery na Dzikim Zachodzie

Firma Gameloft zbudowała swoją potęgę na mobilnych klonach bestselerowych gier konsolowych i komputerowych. W portfolio dewelopera znaleźć można kopie Burnouta, Halo, Crysisa, World of Warcraft, Call of Duty, Grand Theft Auto, a nawet Diablo. Do tej kategorii gier zaliczyć można również Six Guns, przy produkcji której Francuzi inspirowali się przede wszystkim rewelacyjnym pod każdym względem Red Dead Redemption autorstwa studia Rockstar Games. Niestety, jak to często bywa w takich sytuacjach, uczeń nie przerósł mistrza – śmiem nawet twierdzić, że nie dorósł mu nawet do pięt.

Firma Gameloft zbudowała swoją potęgę na mobilnych klonach bestselerowych gier konsolowych i komputerowych. W portfolio dewelopera znaleźć można kopie Burnouta, Halo, Crysisa, World of Warcraft, Call of Duty, Grand Theft Auto, a nawet Diablo. Do tej kategorii gier zaliczyć można również Six Guns, przy produkcji której Francuzi inspirowali się przede wszystkim rewelacyjnym pod każdym względem Red Dead Redemption autorstwa studia Rockstar Games. Niestety, jak to często bywa w takich sytuacjach, uczeń nie przerósł mistrza – śmiem nawet twierdzić, że nie dorósł mu nawet do pięt.

„Nawet łajdacy mają aniołów stróżów”

Six Guns to sandboksowa (ze światem o otwartej strukturze – przyp. red.) przygoda, utrzymana w westernowym stylu. Gracz odwiedza w niej wirtualne wycinki stanów Arizona i Oregon, spędzając czas na wykonywaniu misji oraz przemierzaniu całego udostępnionego obszaru na swoim wiernym rumaku. Niestety, tu pojawia się pierwszy zgrzyt, ponieważ produkcja pozbawiona została sensownego wątku fabularnego. W związku z powyższym wędrówki po arizońskich i oregońskich terenach wydają się nie mieć głębszego sensu. Co prawda, w sieci znaleźć można informacje, że gracz wciela się w niejakiego Bucka Crosshawa, który sfingował własną śmierć i uciekł do Arizony, lecz czy przypadkiem takie szczegóły nie powinny znaleźć się w samej grze? Do końca nie wiadomo też, jakie są pobudki głównego bohatera, przeciwko komu walczy i kim są jego sprzymierzeńcy. Na domiar złego, grę nawiedzają bestie z piekła rodem, co według mnie jest kompletną pomyłką, psującą i tak wątły klimat produkcji.

„Umiem tylko strzelać. To nic wielkiego”

W Six Guns rola gracza sprowadza się przede wszystkim do uczestnictwa w systematycznie generowanych wyzwaniach i misjach. W sumie zadań można się doliczyć kilkudziesięciu, choć tak naprawdę zostały one podzielone na zaledwie kilka typów. Znajdują się wśród nich m.in. wyścigi konne, obrona fortu, atak na siedzibę bandytów, konkurs strzelecki (stacjonarny i połączony z jazdą konną), a także, według mnie zupełnie chybione i wyrwane z kontekstu, misje rozgrywające się w katakumbach oraz opuszczonych kopalniach (odbijanie porwanych mieszkańców, czyszczenie kopalnianych chodników). Głównym grzechem systemu zadań jest powtarzalność; kilka dostępnych tu typów misji powraca przez całą kampanię, a jedyną różnicą jest to, że z każdym kolejnym podejściem stają się bardziej wymagające. Poziom trudności zwykłych, „ludzkich” zadań jest raczej niski – ukończycie większość z nich bez konieczności inwestowania w lepsza broń, ekwipunek i dodatki – natomiast bestie z piekła rodem potrafią zajść człowiekowi za skórę. Nie tyle z powodu ich nadzwyczajnych umiejętności, co problemów technicznych, jakie co krok trawią Six Guns.

Zacznijmy od wyjątkowo kiepskiego systemu sterowania. O ile interfejs został rozlokowany w sposób całkiem rozsądny, o tyle kontrola nad postacią to istna katorga, wynikająca m.in. z zastosowania systemu autolokowania się na przeciwnikach. W efekcie kamera, która zazwyczaj i tak nie nadąża za bohaterem, wariuje do tego stopnia, że wykonanie odwrotu – w przypadku przeważających sił wroga – przekracza możliwości przeciętnego gracza. Buck bardzo często blokuje się również na elementach otoczenia; kilkukrotnie zostałem przez to zmuszony restartować grę. Szczytem są jednak problemy techniczne, w tym znikanie i szybkie migotanie modeli postaci (zarówno głównego bohatera, jak i przeciwników), doprowadzające bardzo szybko do oczopląsu. Niewykluczone, że wynika ono z kiepskiej współpracy z układem Tegra 3, w jaki wyposażono tablet Asus Transformer Pad TF300T – jeśli faktycznie tak jest, to wina i tak leży po stronie Gameloftu, odpowiedzialnego za kiepski port. Wszystkie te kłopoty dają o sobie znać szczególnie podczas walk z siłami nadprzyrodzonymi. Fragmenty te stają się przez to kompletnie niegrywalne.

„Ja nadchodzę, a ze mną nadchodzi piekło”

Nieszczególnie urzekł mnie również świat gry. Cóż z tego, że jest rozległy, skoro nie ma w nim co robić? Etapy rozgrywające się w Oregonie potrafią jeszcze zachwycić pięknymi widokami, ale już Arizona to w głównej mierze pusty, płaski obszar, poprzetykany od czasu do czasu pojedynczymi zabudowaniami, ostańcami czy kaktusami. Sytuację mogłyby w pewnym stopniu uratować misje odbywające się w katakumbach i kopalniach, które zaprojektowano w efektowny sposób, lecz ich obraz psują solidne niedoróbki, o których wspomniałem wcześniej. Koniec końców, na piesze i konne wędrówki wybierałem się wyłącznie w celu zbierania różnych znajdziek (łapaczy snów, indiańskich totemów, fragmentów mapy, roślin itp.), z poszukiwaniami których wiążą się dodatkowe misje. Pozostałe zadania rozpoczynałem z automatu, dzięki funkcji pomijania dojazdu.

Grafika pod względem artystycznym może się podobać. Poszczególne krainy obłożono ładnymi teksturami (choć Arizona jest zbyt jednostajna), po drodze często spotykamy innych kowbojów, nawet dzikie zwierzęta, które – szczególnie w nocy – nie omieszkują nas zaatakować, a modele postaci wyposażono w odpowiednią liczbę wielokątów. Niestety, na mapach nie brakuje niewidzialnych ścian, uniemożliwiających dostanie się na co wyższe pagórki, a animacja potrafi porządnie chrupnąć. Brawa należą się za to za ścieżkę dźwiękową. Muzyka, przypominająca dokonania Ennio Morricone, doskonale nabudowuje atmosferę, podobnie zresztą jak rzucane od niechcenia komentarze Bucka. Również pozostałe dźwięki, jakie słyszymy np. podczas podróży lub na etapach zamkniętych, potrafią zachwycić.

Jeśli chodzi o rozwój postaci, to system zaproponowany w Six Guns nie jest zbyt rozbudowany. Samego Bucka ulepszyć się nie da – gracz robi to poprzez upgrade’owanie broni, kupowanie lepszego ekwipunku i różnego rodzaju przedmiotów. Niestety, ilość zdobywanej gotówki jest niewystarczająca, by móc zakupić to, na co ma się ochotę. Graczowi nie mającemu ochoty wydawać prawdziwych pieniędzy pozostają podstawowe rewolwery i strzelby, a także elementy ubioru. Pozostałe, a nie brakuje wśród nich naprawdę świetnie zaprojektowanych fuzji i dodatków, są zarezerwowane dla tych, którym niestraszne wydatki rzędu kilkuset złotych, bo i tyle można jednorazowo przeznaczyć na zakup gotówki i odznak szeryfa. W sklepie znajdują się nawet lepsze, czytaj: szybsze, konie, pomocne w wyścigach i w przemierzaniu Arizony oraz Oregonu. Generalnie sklep został zbalansowany kiepsko i jedynie dzięki różnym promocjom gracze zamierzający grać za darmo mogą sobie pozwolić na nieco lepsze cacka.

„Nie ufam człowiekowi, który nosi jednocześnie i pas, i szelki”

Trudno polecić Six Guns – grę pozbawioną fabuły, wygodnego systemu sterowania i przyciągającej uwagę struktury. W produkcji Gameloftu bardzo szybko zaczyna wiać nudą, przemierzanie arizońskich i oregońskich bezkresów pozbawione jest większego sensu (sytuację ratują nieznacznie poszukiwania znajdziek), a system mikropłatności straszy wysokimi cenami oraz kiepskim balansem. Nawet oprawa graficzna, początkowo robiąca bardzo dobrze wrażenie – wirtualny Oregon zdecydowanie warto zwiedzić! – po pewnym czasie zaczyna straszyć pustką (szczególnie w Arizonie) i licznymi niedociągnięciami. Całe szczęście, gra jest dostępna za darmo, więc każdy może bez narażania się na straty finansowe sprawdzić, czy coś w trawie piszczy. Ja w Six Guns zastałem wyłącznie głuchą ciszę (abstrahując od doskonałej ścieżki dźwiękowej).

Piotr „jiker” Doroń

                                    

Wydawca: Gameloft

Producent: Gameloft

Rozmiar: 800 MB (Asus Transformer Pad TF300T)

Wymagania: zależy od urządzenia

Język: angielski

Cena: free to play (obecne mikropłatności)

Adres: https://play.google.com/store/apps/details?id=com.gameloft.android.ANMP.GloftSXHM

 

Ps. Śródtytuły są cytatami z filmów Dobry, zły i brzydki, Siedmiu wspaniałych, Tombstone oraz Pewnego razu na Dzikim Zachodzie.

Piotr Doroń

Piotr Doroń

Z wykształcenia dziennikarz i politolog. W GRYOnline.pl od 2004 roku. Zaczynał od zapowiedzi i recenzji, by po roku dołączyć do Newsroomu i już tam pozostać. Obecnie szef tego działu, gdzie zarządza zespołem złożonym zarówno ze specjalistów w swoim fachu, jak i ambitnych żółtodziobów, chętnych do nauki oraz pracy na najwyższych obrotach. Były redaktor niezapomnianego emu@dreams, gdzie zagnała go fascynacja emulacją i konsolami, a także recenzent magazynu GB More. Miłośnik informacji, gier (długo by wymieniać ulubione gatunki), Internetu, dobrej książki sci-fi i fantasy, nie pogardzi również dopieszczonym serialem lub filmem. Mąż, ojciec trójki dzieci, esteta, zwolennik umiaru w życiu prywatnym.

więcej